Księga Zycia
sobota, 9 września 2017
Sen
Był niebieski , ale nie taki niebieski że niebieski, miał też troszkę pod piórkami jakby zielonego ociupinkę złotego , w każdym razie był podobny do kolibra ale wielkości średniego gołębia. Usiadł na gałęzi i patrzył na mnie takimi wyrazistymi oczkami jak dwa węgielki , przechylał głowę i przeskakiwał z gałęzi na gałąź . Nie wiem skąd wzięły się ziarna słonecznika w mojej dłoni ..zaczęłam mu rzucać pojedyncze ziarenka a on od razu bez strachu przyleciał i zaczął śmiesznie podskakiwać i zjadać każde ziarno . Kiedy ziarenka się skończyły pokiwał jeszcze łebkiem na dwie strony p-opatrzył i odleciał . Następnego dnia przyszłam pod to samo drzewo a on już tam był miał spory silny dziob . tym razem w moich dłoniach nie pojawiło się ziarno , po prostu popatrzyliśmy na siebie ja wyciągnęłam dłonie a on zleciał od razu i zaczął się mościć. Jak przylatywał to pamiętam że trochę się go wystraszyłam tego dzioba ..zastanawiałam się czy przypadkiem nie będzie szukał jedzenia w moich dłoniach i czy nie zacznie mnie dziobać Usiadłam na skraju domu futryny drzwi domu który pojawił się tuż za moimi plecami. Usłyszałam ludzi jak mówili.. widziałeś ten ptak sam do niej przyleciał a teraz śpi.. w jej dłoniach . Cała sceneria zmieniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różczki . wcześniej to był park albo las w każdym bądź razie .. łono natury a teraz to było miasto zostało tylko drzewo reszta dom .ulica jakby ...przeszłość i przyszłość.. nie miały większego znaczenia . Siedziałam na progu wielkiego domu ze śpiącym karmazynowo-szafirowym śpiącym ptaszkiem w dłoniach i sama zaczęłam robić się bardzo senna. Przechodzący ludzie zatrzymywali się i cicho siadali dookoła obserwując mnie i śpiącego ptaszka . Jakieś dziecko zapytało głośno.. ciekawe o czym śni ten ptaszek.. schyliłam głowę i przytuliłam twarz do stworzenia poczułam bijące serduszko i zobaczyłam taki obraz. Zobaczyłam piramidę egipską w czasach świetności była w kolorze piór ptaszka mieniła się ..i obrazy na niej poruszały się a ona była jakby żywym obrazem. tak piramidy to była forma żywego organizmu.. przeniosło mnie do środka i stałam się częścią tego organizmu.. byłam obserwatorem . zobaczyłam wielkie sale w jednej z nich siedział chłopiec który może miał około 9 lat . siedział sobie po turecku i patrzył na ściany.. Ja również popatrzyłam na ściany i wtedy zobaczyłam moje obrazy które namalowałam jak spływają pokazując się jeden za drugim , te namalowane i te jeszcze nie namalowane .. ale wszystkie na pewno moje. Chłopiec wskazał w milczeniu na jeden z obrazów .. przedstawiał on puchatego ptaka o złocistej barwie. obraz podfrunął nad chłopca . on zaś wyciągnął tego puchatego złocistego jakby koguta ..jakieś stworzenie.. i śmiejąc się wsadził go sobie na głowę . W tym momencie obraz ożył.. Pomyślałam.. On ożywia wszystko co namaluję .. a on z tym stworzeniem które jeszcze patrzyło tępym wzrokiem ledwo co ożywionego. Też pomyślał a ja to w sobie usłyszałam. Wszystko co malujesz ożywiam . Wszystko istnieje naprawdę bo wszechświat jest tak ogromny , że pomieści i zrealizuje każdą myśl. ... I otworzyłam oczy i zobaczyłam śpiącego ptaszka i czekających ludzi jak na jakieś przedstawienie . Nagle zobaczyłam chodzącą jakby mrówkę( nieznana forma robaczka ) biała wychodziła z ptaka , potem druga i trzecia .. wszystkie zabiłam.. bo się wystraszyłam . Czwartą zaczęłam obserwować i kiedy to zrobiłam przestałam się bać i czuć wstręt jaki się ma do robactwa tylko zaczęłam się interesować budową organizmu .. wtedy to sobie po prostu poszło. Ptaszek się obudził zatrzepotał skrzydłami i odleciał a Ja śniłam dalej .
sobota, 19 sierpnia 2017
Życie
Zastanawiam się ...zastanawiam się a potem pozwalam palcom skakać po klawiaturze by uwolnić strumień energii by go nie zatrzymywać żeby nie spowodować zastojów energetycznych a tym samym nie sprowadzić na siebie choroby. Wolę by proces przebiegł bezboleśnie więc działam.. płynę ze strumieniem życia unoszę się wiruję jak liść rzucony przez wiatr i ufam temu wiatrowi że on rzucił mnie dokładnie tam gdzie powinnam być , zaistnieć w wielkiej przyrodzie której jestem częścią.. A przecież zanim stałam się liściem byłam drzewem.. owocowałam , oddychałam i karmiłam się tym wszystkim co potrzebują drzewa do przeZycia.. cukrami, martwymi szczątkami ,czułam wodę przepływającą wewnątrz mnie .. byłam wodą . Jestem wodą . Jestem źródłem jestem wodą słodka i wodą słoną jestem łzami boga które leczą i wodą słodką która karmi istnienia.. jestem też powietrzem jestem wiatrem .. jestem w każdej żywej istocie , jestem pierwszym i ostatnim tchnieniem.. . Jestem dobrem jestem złem jestem doświadczeniem swojej własnej istoty jestem energią. jestem myślą jestem świadomością . jestem Wszystkim jestem Nic . Jestem swoją własną projekcją. sumą cząsteczek kwantowych które nie...istnieją wyświetlone na matrycy w oku Boga - Matki stworzenia .Ja jestem.
Samospalanie.
Tyle przeżyć tyle doznań tyle podróży tak wiele planów do zrealizowania, tylu ludzi na mojej drodze tyle do zrobienia , że nie wiem od czego mam zacząć i za co się najpierw zabrać, Kręcę się wiruję więc względem swojej własnej osi ..ale wysyłam tym samym energię , wielką energię Mocy kobiety która kumulowana w moich komórkach udostępnia informację światu .
Kreuje się rzeczywistość z tej energii .
Samokreacja.
Uwięziona jestem w tym ciele ze spuchniętą nogą. Zastanawiam się przyczyny zwichnięcia i nagłego uziemienia . Ląduję z samego rana w pięknych okolicznościach przyrody z nosem przy ziemi i widzę niedopałek wczorajszego cygara i babkę pospolitą wyrastającą z framugi wielkiego okna Domu Ludwiki . Przeszywający ból uświadamia mi tu i teraz .
Lewa noga- Matka jej ból biorę na siebie jej rozpacz codziennego zmagania się z własnym ciałem i to wtedy kiedy zaczynam mieć chęć i nabieram rozpędu i zaczynam działać, robić powoli acz systematycznie tworzę miejsce kreacji obrazów które nie powstały ze względu na mój uraz .
Znowu jestem raczkującym dzieckiem na kolanach przemierzam przestrzeń uświadamiając sobie moją kruchość istnienia i sekund dzielących mnie od skoku pomiędzy wymiarami i tego jak wszystko ulega nagłej zmianie, przechodzę proces samospalenia Feniksa . zbyt dużo skumulowanej nieoddanej światu energii spala mnie , spalam się w niezrealizowaniu i oczekiwaniu na wielki wybuch czegoś co ma nastąpić. Krzyczę i ryczę wewnątrz siebie próbuję porozumieć się z własną duszą która czuję chce się ujawnić wydostać i coś ważnego mi powiedzieć zakomunikować a ja tego nie mam trzymać w sobie.... mam to przekazać światu PODZIELIĆ SIĘ i nie martwić się tym czy ktoś mnie wysłucha bo już wiem że to co ma być przekazane i tak trafi do tych co czekają na to by to usłyszeć . Po prostu muszę to z siebie wypluć. wypluć z siebie tak jak to robią sowy albo koty takie powikłane coś. Z tym że to moje wyplucie to ma być coś pięknego ale co ? sama nie wiem ciągle czegoś szukam w Internecie na oślep sama nie wiem czego jakiejś informacji która poprowadzi mnie dalej. Ten mój niepokój przeprowadził mnie już przez wielkie labirynty wiedzy. Oświeceń było bardzo wiele .. I myślałam , że już wiem , że wszystko jasne .. ale zapominam z czasem o co tak naprawdę chodziło w natłoku informacji i robię pętlę i wracam. Labirynt nie ma końca . Jest ogromny .. ma wiele drzwi za każdymi drzwiami jest tyle fascynujących rzeczy są to pułapki mojego czasu. Wiec wprowadzam limity i ustanawiam swoje rzeczywiste pole działania wydostaję się poprzez równoległe wyklucia się na plan rzeczywistości. Wtedy się pakuję i wyjeżdżam pomimo wszystkich ogromnych belek przeszkód jakie sobie sama tworzę na swojej własnej drodze. Kieruję się intuicją jak pradawni żeglarze na nieznanych morzach oceanów.. kieruję się legendami oraz baśniami fantastycznymi.. które mieszają się z światem realnym i stają się realne. Zauważam to odkrywam w ukrytej archeologii np że istniały? istnieją wróżki.. tak takie małe latające.. Olbrzymy oraz wszystkie mityczne stwory i że istnieją światy równoległe... i wielka nieskończoność wszechrzeczy materialnej i niematerialnej . Następuje czas przenikania się tych światów.. kiedy zbliżą się do siebie zaczną migotać tak aby nie zniszczyć się poprzez oddziaływanie pola materii .Po prostu połączą się jak bańki mydlane i stworzą wspólną nową rzeczywistość. to nastąpi niebawem . Proces już został rozpoczęty i nie ma odwołania. Jest to program naturalnego prawa boskiego i jest programem stworzonym niezbędnym do przetrwania Życia oraz do jej Ewolucji . Boska Kreacja jest czymś nieskończonym i samowystarczalnym oraz bazuje na różnych planach materialnych i niematerialnych jest wiecznym eksperymentem który nie ma końca i nikt nie zna jego początku. najwyżej może snuć tylko swoje teorie, które prędzej czy później i tak zostaną obalone przez silniejsze teorie które znajdą większą liczbę zwolenników i przytakiwaczy lub wiernych zatrzymanych w cudzym umyśle pojęć.
Kreuje się rzeczywistość z tej energii .
Samokreacja.
Uwięziona jestem w tym ciele ze spuchniętą nogą. Zastanawiam się przyczyny zwichnięcia i nagłego uziemienia . Ląduję z samego rana w pięknych okolicznościach przyrody z nosem przy ziemi i widzę niedopałek wczorajszego cygara i babkę pospolitą wyrastającą z framugi wielkiego okna Domu Ludwiki . Przeszywający ból uświadamia mi tu i teraz .
Lewa noga- Matka jej ból biorę na siebie jej rozpacz codziennego zmagania się z własnym ciałem i to wtedy kiedy zaczynam mieć chęć i nabieram rozpędu i zaczynam działać, robić powoli acz systematycznie tworzę miejsce kreacji obrazów które nie powstały ze względu na mój uraz .
Znowu jestem raczkującym dzieckiem na kolanach przemierzam przestrzeń uświadamiając sobie moją kruchość istnienia i sekund dzielących mnie od skoku pomiędzy wymiarami i tego jak wszystko ulega nagłej zmianie, przechodzę proces samospalenia Feniksa . zbyt dużo skumulowanej nieoddanej światu energii spala mnie , spalam się w niezrealizowaniu i oczekiwaniu na wielki wybuch czegoś co ma nastąpić. Krzyczę i ryczę wewnątrz siebie próbuję porozumieć się z własną duszą która czuję chce się ujawnić wydostać i coś ważnego mi powiedzieć zakomunikować a ja tego nie mam trzymać w sobie.... mam to przekazać światu PODZIELIĆ SIĘ i nie martwić się tym czy ktoś mnie wysłucha bo już wiem że to co ma być przekazane i tak trafi do tych co czekają na to by to usłyszeć . Po prostu muszę to z siebie wypluć. wypluć z siebie tak jak to robią sowy albo koty takie powikłane coś. Z tym że to moje wyplucie to ma być coś pięknego ale co ? sama nie wiem ciągle czegoś szukam w Internecie na oślep sama nie wiem czego jakiejś informacji która poprowadzi mnie dalej. Ten mój niepokój przeprowadził mnie już przez wielkie labirynty wiedzy. Oświeceń było bardzo wiele .. I myślałam , że już wiem , że wszystko jasne .. ale zapominam z czasem o co tak naprawdę chodziło w natłoku informacji i robię pętlę i wracam. Labirynt nie ma końca . Jest ogromny .. ma wiele drzwi za każdymi drzwiami jest tyle fascynujących rzeczy są to pułapki mojego czasu. Wiec wprowadzam limity i ustanawiam swoje rzeczywiste pole działania wydostaję się poprzez równoległe wyklucia się na plan rzeczywistości. Wtedy się pakuję i wyjeżdżam pomimo wszystkich ogromnych belek przeszkód jakie sobie sama tworzę na swojej własnej drodze. Kieruję się intuicją jak pradawni żeglarze na nieznanych morzach oceanów.. kieruję się legendami oraz baśniami fantastycznymi.. które mieszają się z światem realnym i stają się realne. Zauważam to odkrywam w ukrytej archeologii np że istniały? istnieją wróżki.. tak takie małe latające.. Olbrzymy oraz wszystkie mityczne stwory i że istnieją światy równoległe... i wielka nieskończoność wszechrzeczy materialnej i niematerialnej . Następuje czas przenikania się tych światów.. kiedy zbliżą się do siebie zaczną migotać tak aby nie zniszczyć się poprzez oddziaływanie pola materii .Po prostu połączą się jak bańki mydlane i stworzą wspólną nową rzeczywistość. to nastąpi niebawem . Proces już został rozpoczęty i nie ma odwołania. Jest to program naturalnego prawa boskiego i jest programem stworzonym niezbędnym do przetrwania Życia oraz do jej Ewolucji . Boska Kreacja jest czymś nieskończonym i samowystarczalnym oraz bazuje na różnych planach materialnych i niematerialnych jest wiecznym eksperymentem który nie ma końca i nikt nie zna jego początku. najwyżej może snuć tylko swoje teorie, które prędzej czy później i tak zostaną obalone przez silniejsze teorie które znajdą większą liczbę zwolenników i przytakiwaczy lub wiernych zatrzymanych w cudzym umyśle pojęć.
niedziela, 28 maja 2017
Fenix
Fenix zaczął pojawiać się w moich obrazach nagminnie i wszędzie gdybym chciała w owym czasie namalować coś innego to nie dało się Feniks objawiał się dosłownie wszędzie .Nie posiadać żadnego większego talentu i nagle otrzymać dar Feniksa .. jego pióro- złote pióro różnych talentów z których można sobie korzystać w zależności od potrzeb i stanu emocjonalnego. To wieki zaszczyt. Jeszcze większym zaszczytem jest moc obdarowywania innych jego piórami.A ja taki dar posiadam . Niestety nie każdy jest gotów aby takie pióro przyjąć. To duża odpowiedzialność . Bo w momencie dotknięcia... kiedy zwykły człowiek otrzymuje ten przeogromny Dar musi wiedzieć że jeżeli nie będzie z tego Daru korzystał.. siła talentu , która zakiełkowała jak małe ziarenko słynnej fasolki bardzo szybko rosnącej, jeśli nie znajdzie ona ujścia . Może człowieka obdarowanego rozsadzić , wprowadzić do jego wnętrza taki rezonans dysharmonii , ze człowiek ten może stworzyć w sobie wewnętrzną czarną dziurę i może się w niej zapaść !!! Wszystkiego tego doznałam i dotknęłam osobiście .W zasadzie bycie w czarnej dziurze nie jest aż takie nieprzyjemne, można by nawet powiedzieć , że jest na tyle przyjemna pułapką , że samemu trudno się wykaraskać. Boże iluż ja ludzi już widziałam którzy wręcz uwielbiają siedzieć w swoich prywatnych czarnych dziurach . ileż wysiłku kosztowało ..aby chociaż trochę być szczęśliwym.Szczęśliwym? Boże.. gdzie! do Szczęścia daleka droga !.. najpierw toczy się walka o zwykły szczery ludzki uśmiech!.............o świadomość.. potem o otwarte serce a wszystko po to aby usłyszeć i wiedzieć co takiego dusza ma do powiedzenia i jaką drogę wybrała i JEJ CEL PRZEZNACZENIA.
piątek, 26 maja 2017
Dziewczęta z ulicy Szczęśliwej. Agnieszka Żurek
Moja siostra miała zwyczaj mawiać " kochana masz niezwykły dar pisania , piszeszz lekkością pióra unoszonego przez wiatr (słodziła)dlaczego z tego nie korzystasz? zobacz wystarczy przecież systematycznie napisać jedną stronę dziennie a przez rok napiszesz jedną książkę. Namaluj jeden obraz miesięcznie chociaż stać cię na jeden obraz tygodniowo i zobacz już masz w ciągu jednego roku .. książkę z ilustracjami, wernisaż i co tam jeszcze sobie wymyślimy" .. zawsze pełna pomysłów i pasji.. pełna zachwytu . tak bardzo mi jej brakuje.Och jak bardzo.
Postanowiłam podjąć się tego zadania w/g jej rady dla siebie i dla niej nie wiem na ile mi się to uda.. ale postaram się chociaż wiem że mogą nastąpić załamaniowe przerwy. Obrazy maluje chyba już od 10 lat. Ten proces zaczął się dość zabawnie .
Miałam remont domu , który przeciągał się i przeciągał a zakochani w tym miejscu robotnicy budowlani nie chcieli opuścić tego miejsca aż do momentu kiedy zdesperowana ich obecnością zmuszona byłam ich wręcz wyrzucić z domu.. ale to historia na inne strony i na pewno powrócę jeszcze do niej. Miałam swojego czasu trzy serdeczne koleżanki jedną z nich była Agnieszka Żurek. Młoda dziewczyna o niesamowicie wybujałym temperamencie . Ubierała się wręcz teatralnie w wielkie falbaniaste spódnice, potrafiła ubrać do tego np jedną skarpetę w kropki drugą skarpetę w paski założyć do tego czarne lakierki i potargane pończoszki, bluzeczki z fiszbinami, natapirowane włosy wieńczył ostry makijaż gdzie miała zwyczaj na powiekach kłaść sobie trzy czarne kropki . Jednym słowem Agnieszka wyglądała jakby co dopiero zeszła ze sceny teatru grając w sztuce Alicję z Krainy czarów oryginalnej wersji z 65 r. I taką to istotę gościłam sobie przez dobrych kilka lat u siebie w domu. Miała 21 lat kiedy ją poznałam i miała w sobie tak wielką energię , że po raz pierwszy kiedy ja poznałam na imprezie winnej u Piotra Ogrodnika to wywaliło mnie z tej imprezy i szłam sama w ciemną noc do domu 5 km z buta. Dopiero po tygodniu przetransformowania naszej energii w sobie samej byłam gotowa na wspólne nasze nowe spotkanie . Które powiodło podczas nieprzypadkowo zaaranżowanego spotkania przez Joasię i Paulinę i odtąd mogłyśmy się przyjaźnić już bez większych przeszkód. Agnieszka Malowała obrazy .. była Amatorką (czyli nie kończyła żadnej szkoły plastycznej) A pomimo tego malowała obrazy naprawdę o niezwykłej barwie i strukturze . Lubiła malować oczy twierdziła , że można malować co się chce ale uważała że jedna rzecz powinna być oczywista dla odbiorcy... oczywiście w ogóle się do tego nie stosowała i ciężko u niej było się rozeznać o co chodzi w danej sztuce prócz tego że jej obrazy działały na widza przykówająco ze względu na kompozycję barw które malowała z naturalnością lotu motyla w maju. I to w Maju przyszła do mnie kiedy pootwierane były tarasy a ogród i pobliski parko tworzył pierścień świeżej zielonej aureoli nad nim . Wszystko było świeże i ja i Ona i Park i wiosna i świeżo wyszorowany kuchenny stół na którym położyłam gazetę i czarna farbę którą postanowiłam pomalować.. coś tam . i na to wparowała Agnieszka z torebką i zaczęła wirować okręcać się tańczyć i fruu machnęła torebką ..torebka trafiła prosto w puszkę farby.. Ta oczywiście się przewróciła czarna farba wylała się na biały kuchenny blat stołu.. . Zastygłyśmy patrząc na siebie .. o kurwa aleś mi narobiła rzekłam.. teraz będę miała czarny stół stwierdziłam z przekąsem .. jassna cholera.. szlag by to trafił a tak już czysto było.. klęłam pod nosem . Poczekaj .. nic nie rób .. zostaw to . Prosiła .. zobacz.. maluje się sam obraz ..zobacz.. Jaki kurwa obraz stwierdziłam wściekła. Ja pierdole Agnieszka ! Kurwa mać!.. mój wewnętrzny wulkan kipiał coraz groźniej a lawa jadu wypełzała powoli na zewnątrz. Patrzyłyśmy na tę płynąca czerń i wtedy przez barierki tarasu prosto z buzującej zieleni ogrodu wychyliła się najpierw głowa a potem zaczął wspinać się zwinnie ręka korpus noga chyc i już wdrapała się wręcz przelała jak wężownica kotka Paulina o rudej rozwianej czuprynie . Co robicie ? ojeju stół malujecie ? Tak .. malujemy.. rzekłam z przekąsem.. sam się maluje ..nie widzisz? A mogę i ja? Zytko.. kochana rzekła Agnieszka ten stół już nigdy nie będzie taki sam. Chodź coś ci pokażę. W rogu tarasu stało pudło z farbami i pigmentami. Dopadły go rozchichotane i zaczęłyśmy te zwykłe pigmenty wylewać na tę rozlaną czarna farbę a następnie potem delikatnie rozprowadzać je ułamanymi suchymi patyczkami z wiśni kwitnącej właśnie przepięknym bukietem . Tak powstał mój -Nasz wspólny Obraz i to była pierwsza i ostatnia lekcja jaką mi udzielono. Oczywiście , że nie skończyło się na malowaniu stołu . Paulina miała ze sobą trawkę , Zjarałyśmy się nią pięknie i zaczęłyśmy z pasją malować w kuchni dżunglę .. która istnieje i ciągle czeka na odkrycie . Stół - Obraz istnieje i służy do dnia dzisiejszego. Moich ponad setka obrazów czeka na odkrycie . Tyle namalowałam do tej pory.Moim zdaniem jestem leniwa. Stać mnie na więcej .
Postanowiłam podjąć się tego zadania w/g jej rady dla siebie i dla niej nie wiem na ile mi się to uda.. ale postaram się chociaż wiem że mogą nastąpić załamaniowe przerwy. Obrazy maluje chyba już od 10 lat. Ten proces zaczął się dość zabawnie .
Miałam remont domu , który przeciągał się i przeciągał a zakochani w tym miejscu robotnicy budowlani nie chcieli opuścić tego miejsca aż do momentu kiedy zdesperowana ich obecnością zmuszona byłam ich wręcz wyrzucić z domu.. ale to historia na inne strony i na pewno powrócę jeszcze do niej. Miałam swojego czasu trzy serdeczne koleżanki jedną z nich była Agnieszka Żurek. Młoda dziewczyna o niesamowicie wybujałym temperamencie . Ubierała się wręcz teatralnie w wielkie falbaniaste spódnice, potrafiła ubrać do tego np jedną skarpetę w kropki drugą skarpetę w paski założyć do tego czarne lakierki i potargane pończoszki, bluzeczki z fiszbinami, natapirowane włosy wieńczył ostry makijaż gdzie miała zwyczaj na powiekach kłaść sobie trzy czarne kropki . Jednym słowem Agnieszka wyglądała jakby co dopiero zeszła ze sceny teatru grając w sztuce Alicję z Krainy czarów oryginalnej wersji z 65 r. I taką to istotę gościłam sobie przez dobrych kilka lat u siebie w domu. Miała 21 lat kiedy ją poznałam i miała w sobie tak wielką energię , że po raz pierwszy kiedy ja poznałam na imprezie winnej u Piotra Ogrodnika to wywaliło mnie z tej imprezy i szłam sama w ciemną noc do domu 5 km z buta. Dopiero po tygodniu przetransformowania naszej energii w sobie samej byłam gotowa na wspólne nasze nowe spotkanie . Które powiodło podczas nieprzypadkowo zaaranżowanego spotkania przez Joasię i Paulinę i odtąd mogłyśmy się przyjaźnić już bez większych przeszkód. Agnieszka Malowała obrazy .. była Amatorką (czyli nie kończyła żadnej szkoły plastycznej) A pomimo tego malowała obrazy naprawdę o niezwykłej barwie i strukturze . Lubiła malować oczy twierdziła , że można malować co się chce ale uważała że jedna rzecz powinna być oczywista dla odbiorcy... oczywiście w ogóle się do tego nie stosowała i ciężko u niej było się rozeznać o co chodzi w danej sztuce prócz tego że jej obrazy działały na widza przykówająco ze względu na kompozycję barw które malowała z naturalnością lotu motyla w maju. I to w Maju przyszła do mnie kiedy pootwierane były tarasy a ogród i pobliski parko tworzył pierścień świeżej zielonej aureoli nad nim . Wszystko było świeże i ja i Ona i Park i wiosna i świeżo wyszorowany kuchenny stół na którym położyłam gazetę i czarna farbę którą postanowiłam pomalować.. coś tam . i na to wparowała Agnieszka z torebką i zaczęła wirować okręcać się tańczyć i fruu machnęła torebką ..torebka trafiła prosto w puszkę farby.. Ta oczywiście się przewróciła czarna farba wylała się na biały kuchenny blat stołu.. . Zastygłyśmy patrząc na siebie .. o kurwa aleś mi narobiła rzekłam.. teraz będę miała czarny stół stwierdziłam z przekąsem .. jassna cholera.. szlag by to trafił a tak już czysto było.. klęłam pod nosem . Poczekaj .. nic nie rób .. zostaw to . Prosiła .. zobacz.. maluje się sam obraz ..zobacz.. Jaki kurwa obraz stwierdziłam wściekła. Ja pierdole Agnieszka ! Kurwa mać!.. mój wewnętrzny wulkan kipiał coraz groźniej a lawa jadu wypełzała powoli na zewnątrz. Patrzyłyśmy na tę płynąca czerń i wtedy przez barierki tarasu prosto z buzującej zieleni ogrodu wychyliła się najpierw głowa a potem zaczął wspinać się zwinnie ręka korpus noga chyc i już wdrapała się wręcz przelała jak wężownica kotka Paulina o rudej rozwianej czuprynie . Co robicie ? ojeju stół malujecie ? Tak .. malujemy.. rzekłam z przekąsem.. sam się maluje ..nie widzisz? A mogę i ja? Zytko.. kochana rzekła Agnieszka ten stół już nigdy nie będzie taki sam. Chodź coś ci pokażę. W rogu tarasu stało pudło z farbami i pigmentami. Dopadły go rozchichotane i zaczęłyśmy te zwykłe pigmenty wylewać na tę rozlaną czarna farbę a następnie potem delikatnie rozprowadzać je ułamanymi suchymi patyczkami z wiśni kwitnącej właśnie przepięknym bukietem . Tak powstał mój -Nasz wspólny Obraz i to była pierwsza i ostatnia lekcja jaką mi udzielono. Oczywiście , że nie skończyło się na malowaniu stołu . Paulina miała ze sobą trawkę , Zjarałyśmy się nią pięknie i zaczęłyśmy z pasją malować w kuchni dżunglę .. która istnieje i ciągle czeka na odkrycie . Stół - Obraz istnieje i służy do dnia dzisiejszego. Moich ponad setka obrazów czeka na odkrycie . Tyle namalowałam do tej pory.Moim zdaniem jestem leniwa. Stać mnie na więcej .
wtorek, 23 maja 2017
Krasnoludkowa Dorotka .
Tup tup tup.. od rana słyszę jak po domu chodzi maleńka krasnoludka i układa wszystkie rzeczy w domu które zostały poprzestawiane przez 3 dni.Wymyśliłam Ją już dawno temu ale nie sądziłam że będzie aż tak mała . wszędzie chodzi z taboretem wspina się na niego żeby moc poukładać kubeczki na wyższych półkach. nic nie przestawia ..nie tworzy nowych miejsc na przedmioty tylko odkłada tam gdzie ich miejsce .Pani krasnoludkowa ma na imię Dorotka i charakteryzuje się tym , że przemyka , ma ogromne otwarte serce i jest zacięta jak stary karabin maszynowy na tych co ją skrzywdzili albo mieli zamiar to dzięki niej tutaj jestem i mogę pisać i malować to co w sercu noszę .
44 lat spędziłam w niewoli przekładania tych wszystkich rzeczy w kółko tych samych...i jeszcze więcej i jeszcze bo kupowałam te wszystkie kurzołapki ..piękne ale zupełnie nieprzydatne i zapełniające całą moja przestrzeń ze już nie miałam czym oddychać i nic poza tym nie robiłam jak próbowałam tylko wkomponować i to wszystko ogarnąć na tej przestrzeni jaką sobie zostawiłam aby móc funkcjonować ponieważ resztę domu podnajęłam aby w pocie czoła nie musieć pracować po to tylko żeby wieczorem móc głowę skołataną przytulić do boskiej poduszki i móc zasnąć po to tylko by wcześnie rano zerwać się powtarzać ten rytuał znowu i znowu a wszystko po to by mieć ten dach nad głową. Piszę bo taka była wola mojej siostry Agatki .. pamiętaj mówiła .. Napisz książkę to bardzo ważne" .Kurwa wiem to , wiem kochana ... pamiętam jak mawiała "siostra .... jedna strona dziennie systematycznie przez cały rok to ile książka będzie miała stron?" .368? odpowiadałam. Ty no ja nie wiem na pamięć ile ten rok ma dni . No bo ja wiecie nie żyję w świecie linearnym tylko w świecie fraktalnym. Są to przenikające się światy z tym że dla jednego płynie czas oczywisty jak w zegarku a dla mnie np jeden tydzień może być przeżytym miesiącem . Bowiem znam miejsca o którym się nawet filozofom nie śniło. I każdy kto tam się znajdzie może doznać na własnej skórze świata fraktalnego . Akurat w moim przypadku odbywa się to tak że ja kimś cudem nie wiem skąd i dlaczego żyję sobie w prywatnym bąblu takiego świata gdzie czas płynie całkowicie oddzielnie od reszty świata.
44 lat spędziłam w niewoli przekładania tych wszystkich rzeczy w kółko tych samych...i jeszcze więcej i jeszcze bo kupowałam te wszystkie kurzołapki ..piękne ale zupełnie nieprzydatne i zapełniające całą moja przestrzeń ze już nie miałam czym oddychać i nic poza tym nie robiłam jak próbowałam tylko wkomponować i to wszystko ogarnąć na tej przestrzeni jaką sobie zostawiłam aby móc funkcjonować ponieważ resztę domu podnajęłam aby w pocie czoła nie musieć pracować po to tylko żeby wieczorem móc głowę skołataną przytulić do boskiej poduszki i móc zasnąć po to tylko by wcześnie rano zerwać się powtarzać ten rytuał znowu i znowu a wszystko po to by mieć ten dach nad głową. Piszę bo taka była wola mojej siostry Agatki .. pamiętaj mówiła .. Napisz książkę to bardzo ważne" .Kurwa wiem to , wiem kochana ... pamiętam jak mawiała "siostra .... jedna strona dziennie systematycznie przez cały rok to ile książka będzie miała stron?" .368? odpowiadałam. Ty no ja nie wiem na pamięć ile ten rok ma dni . No bo ja wiecie nie żyję w świecie linearnym tylko w świecie fraktalnym. Są to przenikające się światy z tym że dla jednego płynie czas oczywisty jak w zegarku a dla mnie np jeden tydzień może być przeżytym miesiącem . Bowiem znam miejsca o którym się nawet filozofom nie śniło. I każdy kto tam się znajdzie może doznać na własnej skórze świata fraktalnego . Akurat w moim przypadku odbywa się to tak że ja kimś cudem nie wiem skąd i dlaczego żyję sobie w prywatnym bąblu takiego świata gdzie czas płynie całkowicie oddzielnie od reszty świata.
Indii nie da się opisać w kilku zdaniach a co dopiero Tantrę w Indiach ułożona przez takich ludzi jak Mario i Gaja i ten ich cały niesamowity zespół asystentów , którzy jak dobre duchy czuwają nad wszystkim i wyszeptują do siebie te swoje uwagi i pomysły a potem wprowadzają je szybciutko w w życie tak że zanim człowiek się obejrzy a tu nagle znajduje się w całkowicie nowo wykreowanej rzeczywistości. Stworzonej właśnie przez te niezwykłe istoty które emanują ogromnym polem miłości i natychmiast reagują na wszystko co ich i nas otacza z wielką uwagą i zaangażowaniem.
Indie mają inne światło, inny zapach , inny dźwięk inną temperaturę inną wilgotność powietrza, inną gęstość , inną wibrację tam słuchajcie naprawdę wszystko jest inne , boże tam ludzie maja inny kolor skóry inną strukturę włosów i paznokci..! jak ja zobaczyłam jeszcze że tam owoce wyrastają bezpośrednio z pni drzew to nagle zaczynam zastanawiać się czy to czasami nie został przeniesiony jeden fragment innej planety i dołączony do ziemi jako całość w ramach eksperymentów Wielkiego Ducha (moja fantazja:) /wizja) . Wraz z tymi wszystkimi ludźmi, rodziną i dziećmi wpakowaliśmy się do Hinduskiego autobusu pełnego obrazków , malowideł ich bóstw i bożków sztucznych ozdób i wiecznie gadającego klaksonu bo klakson w Indiach to podstawa komunikacji i będzie nam on towarzyszył podczas każdej podróży z pewną swoistą regularnością jak święte odliczanie płynących kilometrów. Czasami zastanawiam się czy większość podróżników padła ze zmęczenia od razu czy straciła przytomność bo nie mogła wytrzymać ekstremalnej jazdy hinduskich kierowców:) którzy rzadko kiedy ulegają wypadkom a swoje pojazdy prowadzą z kunsztem wirtuoza. Celem naszym była góra stworzona z prastarych głazów monolitów podobno stworzonych przez wulkan (oczywiście ja mam inną wizjo-teorię ale o tym może kiedy indziej opowiem).o słodkiej nazwie Miodowa Plaża-Honey Beatch .Zycia
Subskrybuj:
Posty (Atom)